1) Też mam takie wrażenie jak kzawislak, że sprawy o awanse poziome pokazują szersze zjawisko istnienia wśród sędziów odpowiednika ,,politycznej poprawności” przejawiającej się w postawie, że nie wypada jako sędzia domagać się swoich praw, a jeśli jakiś sędzia się domaga, to psychologicznie inny sędzia, który w tej sprawie orzeka czuje się uwikłany w sytuację, że musi orzekać niejako we własnej sprawie (sędzia daje sędziemu), oddalając powództwo niejako utwierdza się wtedy w przekonaniu o swojej bezstronności (piszę tu o swoich odczuciach, bo też sądziłem sprawy, gdzie sędzia był stroną (uczestnikiem) i bardzo mi to przeszkadzało, musiałem uważać, aby nie krzywdzić sędziego w trosce o swoje sędziowskie ego i w efekcie nie dyskryminować go).kzawislak napisał(a):Odnoszę wrażenie, że jak sprawa dotyczy sędziego, to obawa o zarzuty kierowania się solidarnością zawodową tak bardzo determinuje postępowania, że trudniej nam, niż innym obywatelom, spierać się z państwem. Wiemy co zamierzał ustawodawca likwidując awanse poziome i że zupełnie nie wyszło mu to, co zamierzał. Sądy próbują tą nieudolność ustawodawcy jakoś naprawić odwołując się do wykładni funkcjonalnej, celowościowej. Tymczasem - na co wcześniej wskazywał arczi (za prof. M. Zielińskim) - w demokratrycznym państwie prawa nie można odstąpić od wykładni językowej danej normy prawnej, gdy na skutek zastosowania wykładni pozajęzykowej wynik będzie mniej korzystny dla obywatela niż uzyskany w procesie wykładni językowej.
2) Co do woli ustawodawcy. No właśnie. Skąd wiemy ,,co zamierzał ustawodawca”? Z gazet? Z plotek? Ze swoich domysłów? W państwie prawa jedyną drogą poznania woli ustawodawcy jest odkodowanie norm prawnych jakie ustanowił z TEKSTU uchwalonych przez niego przepisów - w prawidłowym procesie wykładni. W państwie, które prawnym nie jest, usłużni poddani na wyścigi zgadują wolę władcy i spieszą, aby ją wypełnić śledząc cały czas reakcję władcy, czy aby dobrze tę wolę odczytują. Prawo jest wtedy jednym ze środków poznania woli władcy, traktowanym tylko instrumentalnie i mało istotnym, bo zbyt wolno daje efekt.
Zgodzę się, że wykładnia językowa to z reguły za mało. Zasada ,,clara non sunt interpretanda”, to fikcja bo przecież co dla jednego interpretatora jest ,,clara” to wcale nie musi być ,,clara” dla innego. Sięgamy więc po wykładnię systemową i funkcjonalna, ale zawsze punktem wyjścia i przedmiotem procesu poznawczego jest tekst, tekst przepisu. Przepraszam za ten mini wykład, ale piszę po to, aby pokazać, że jako prawnicy musimy promować w naszym państwie prawa ten właśnie sposób myślenia o prawie jako jedynym nośniku woli ustawodawcy. Może lepiej pokaże to przykład. Wóz Drzymały. To się mogło zdarzyć w Niemczech, które były państwem prawa, pewnie, że wolą i zamiarem rządzących było rugowanie polskich chłopów, ale prawo pisane szanowano i Drzymała mógł się na nim oprzeć. W Kongresówce, do takiego Drzymały przyjechałoby po prostu trzech kozaków, powiesiło go na pobliskim drzewie, a wóz spaliło. Żadne prawo pisane by mu nie pomogło, bo wola cara była tu najważniejsza, a nie jakieś tam przepisy. Kozak był skuteczniejszy od pruskiego żandarma, ale do jakiego poziomu cywilizacyjnego doprowadziły w efekcie swoje kraje oba te systemy wiemy przecież wszyscy. Sprawa awansów poziomych jest dobrym probierzem tego z jakim rozumieniem prawa mamy teraz w Polsce do czynienia.